Wyznaję, że należę do tych, którzy czynią postępy, pisząc.
Często uświadamiałem sobie, że odkrywam w pisaniu to,
czego nie mogłem odkryć, czytając, rozmyślając i modląc się.
Paweł Giustiniani
„Może kiedyś napiszesz coś o internecie”, powiedział mi niedawno kolega. Jak to – o internecie? Ja tu poetów cytuję! Dzieła wytaczam. A on mi o internecie każe. I co w ogóle mnich może mieć do powiedzenia na ten temat? Tak pomyślałem i usiadłem do komputera, bo przypomniałem sobie, co mówi Wiesław Myśliwski– że gdyby wiedział, co ma napisać, to nawet by nie zaczynał. Więc może to jest dobra okazja, żeby samemu coś zrozumieć.
Patrzę na świat z miejsca, z którego nie widać wielu rzeczy. To jest oczywiście prawda o każdym z nas, ale takich jak ja dotyczy szczególnie. Na przykład nie widać, czy internet jest odbiciem świata, jakimś jego wirtualnym odwzorowaniem, czy raczej to on kształtuje świat na swoje podobieństwo. Czy wpatrując się w monitory, upodabniamy się do tego, co tam widać? Takie mam podejrzenie. I jeszcze że to jest poniekąd nieuchronne. Zwłaszcza że drzemie w tafli ekranu ta jakaś tajemnicza moc zagarniania, oddzielania nas od wszystkiego. Wystarczy się trochę zasiedzieć i już czujesz: wirtualna fala lekko cię unosi, stopy odrywają się od ziemi, płyniesz. I to jest ciekawsze niż wszystko. Nie jest tak?
Mówi się, że świata nie można już objąć myślą ani opowiedzieć słowami, bo rozpadł się na zbyt wiele kawałków. Bardzo wierzę. I chyba jest w tym podobny do świata ekranu. Ale w jednym i drugim trzeba się przecież jakoś odnaleźć, ulokować, wydeptać ścieżki. Znaleźć dla siebie niszę i po prostu spróbować być sobą. Albo kilka nisz, nie więcej. Bez ambicji poznania wszystkiego, co się tam dzieje na serwerach. Gorzej, kiedy te małe światy są tak pooddzielane, że już nie potrafią się porozumieć, ale to jest osobny temat.
Ciekawe, swoją drogą, kto tu trafia, do tej jerozolimskiej niszy. Oby czuł się jak najlepiej i miał ochotę wracać. Ale niech nie zostaje zbyt długo. Nie wypraszam, oczywiście, ale prawdziwe życie jest gdzie indziej.
Nie wiem, co powie mój kolega na tę internetową medytację. Co myślisz, Krzysiu, warto było? Starałem się, jak mogłem, zastosować starą zasadę utilis scriptio – użytecznego pisania – że trzeba codziennie coś napisać dla własnego pożytku i rozwoju. Ale jak mam się rozwinąć, kiedy Word sam mi poprawia błędy, a Google podsuwa gotowe odpowiedzi? Maszyna za mnie pisze i myśli. Może by ją wyłączyć…