U siebie w drodze

Kiedy człowiek mądry uchwyci tę oś,
zajmuje trwałe miejsce w samym środku koła,
podczas gdy „tak” i „nie” ścigają się zaciekle po obwodzie…
Ten, kto trzyma się osi, przebywa w nieruchomym centrum,
skąd widać wzajemną zależność wszystkich przeciwstawnych sił i ruchów.

Chuang Tzu

 

O zmierzchu domowe życie zwalnia bieg, przygasają ludzkie aktywności. Noc i zmęczenie potrafią to, czego my sami nie potrafimy: przekonać nas, że sprawy mają ograniczoną ważność. Cichną rozmowy, nogi łatwiej znajdują drogę do własnego pokoju. Słowa „pomyślę o tym jutro”okazują się całkiem rozsądną odpowiedzią na niejedną rozterkę. Wcześniej niż inni wracam do swojego kąta. To zapewne kwestia temperamentu, silniejszej, właściwie nieodpartej potrzeby bycia u siebie. I tak wewnętrzny spokój i równowaga okazują się zależne od kawałka oswojonej, po swojemu ułożonej przestrzeni. Bo skoro już wszystko biegnie i wiruje, to niechby gdzieś było jedno stałe miejsce, jakiś prywatny środek świata, do którego się wraca. Nieruchoma oś, wokół której to wszystko się tak kręci, skoro nie może być inaczej. „Dla eremity spokojnego, troszczącego się o stałość, cela i milczenie oferują pewne schronienie, miejsce ochłody i przedsionek raju”, pisał w XVI wieku Paweł Giustiniani.

Odchodzą jedna po drugiej ostatnie minuty dnia, a mój wzrok spoczywa nieruchomo na „Trójcy Świętej” Rublowa. Tak jest co wieczór, i od prawie niepamiętnych czasów jest to ta sama ikona. Zmieniały się pokoje – w klasztorze mówimy: cele – domy, wioski i miasta, a ona zawsze jest tu, gdzie ja. Albo ja – tam, gdzie ona. Coś sprawiło, że nie przepadła po drodze, przy którejś z przeprowadzek, kiedy zabiera się tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie została na jednym z życiowych zakrętów. Więc to jest to moje miejsce na świecie? Nie sama reprodukcja, oczywiście, naklejona na kiepską deskę, ale, to, co mówi. I nie cztery ściany z sufitem nad głową, które dzisiaj są moje, a jutro już nie będą, ale to miejsce w głębi siebie, niewidzialne, przeczuwane tylko, które zabieram ze sobą w każdą drogę.

„Trójcę” dawno temu podarowała mi szkolna koleżanka. Niedługo potem wyjechała do Izraela i została mniszką, półeremitką. Więc to był upominek-testament, słowo pożegnania, słowo do zapamiętania. Rzeczywiście nigdy już jej nie spotkałem i raczej nie spotkam. Może dlatego tak strzegę tego jej testamentu. Mieszka w swojej pustelni od ponad dwudziestu lat, ale na zdjęciach wygląda jak dawniej. Jak gdyby czas się jej nie imał. Chyba nie retuszują…Jakby życie, które prowadzi, postawiło ją obok płynącego czasu, na brzegu strumienia. Pisze, że po tylu latach ciągle czuje się jak na początku drogi, i że jest szczęśliwa. Znalazła swój środek świata, swoje „u siebie”, skąd patrzy na wszystko i wie, kim jest, skąd i dokąd idzie. To dużo. Pozostawiając mi „Trójcę”, a dla siebie kupując lotniczy bilet na pustynię, nie mogła wiedzieć, że wiele lat później nieporadnie ruszę jej śladem. Już jej nie dogonię, zbyt daleko odeszła swoją drogą. Chociaż myśli, że ciągle stoi na jej początku.

udostępnij na FB

POZNAJ INNE ZAPISKI