Trud nadzwyczajny (2)

Może się wydawać, że sama struktura naszego świata
zaleca nam ową zdradę, jeśli jej wręcz nie narzuca.

Gabriel Marcel

 

Zdarza się, że to, co było budowane z trudem przez lata, rozpada się mniej lub bardziej nagle, tak że nic nie zostaje. Ziemia usuwa się spod nóg i człowiek spada, koziołkując, w przepaść, której istnienia nie podejrzewał; nie wiedząc, jak długo to spadanie może trwać. Na koniec zostaje z odkryciem, że nie potrafi już nawet powiedzieć, kim jest, i z bezradnym, przerażonym „co teraz”. Rozmyślania o byciu sobą i własnej drodze tracą sens, bo nie ma już tego, kogo dotyczyły. Tak to wygląda. Może wtedy przyjść pokusa zrobienia jakiegoś szaleństwa, czegokolwiek, byle przywrócić życiu namiastkę znaczenia. Skok przed siebie, ucieczka przed pustką, przed rozpaczą. Jakkolwiek, nie pytając już o prawdę ani o powołanie, skoro to wszystko zawiodło, rozpadło się pod uderzeniem życiowego wichru. Wszystko jeszcze może być – myśli rozbitek – dopóki jest czas zacząć od początku. Wtedy może sobie wyrządzić największą krzywdę, odwracając się od tego, co w nim najgłębsze i najprawdziwsze, z czym utracił wszelki kontakt. Zdradzając własne ja, które jest w nim tak pogruchotane, że zdaje się, jak gdyby wcale go nie było. „Człowiek, który chce zaprzeć się samego siebie, istotnie odkrywa możliwości ludzkiej egzystencji, które są nieskończone, tak nieskończone, jak całe stworzenie. Ale uzyskanie nowej osobowości jest przedsięwzięciem równie trudnym i równie beznadziejnym jak stwarzanie świata od nowa”. Słowa napisane w innym kontekście także tutaj zachowują swą ważność[1]. Wszystko to przychodzi mi na myśl chyba dlatego, że przeczytałem na reklamowym banerze: możesz być, kim chcesz. A ja właśnie nie mogę.

[1]      Hannah Arendt, My, uchodźcy, przełożyła Halina Bortnowska.

udostępnij na FB

POZNAJ INNE ZAPISKI