Ja wiem, że dziś wszystkiego mamy tylko pół.
Voo Voo
Nic na to nie poradzę, że moja modlitwa nie jest taka, jak chciałem. To znaczy, jak sobie dawniej wyobrażałem. Jest jak półtoraroczna dziewczynka, która jeszcze niezupełnie potrafi chodzić i raz po raz przewraca się, kiedy tylko odwrócę wzrok. Trzeba ciągle być przy niej, trzymać za rączki, pilnować. No i stawiać na nogi. „Znowu się przewróciłaś”. – Patrzy na mnie zaskoczona. Nie rozumie, dlaczego mam do niej pretensje. Ale zaraz wstaje, znowu próbuje, uczy się uparcie. Skąd tyle energii? Nie wydaje się bardzo zmartwiona swoją nieumiejętnością. Za to ja się martwię, tylko nie wiem, czy potrzebnie.
Dlaczego nie rośnie? Żeby była chociaż trochę większa, taka na przykład Gienia z Jasminum, pięcioletnia. Samodzielna, wygadana, odrobinę przemądrzała, niech tam. Żeby dało się ją posłać do jakiejś poważniejszej szkoły. Kto wie, może z czasem sama zaczęłaby innych uczyć. Ale nie – tylko bęc i bęc na podłogę. Powoli się domyślam, że ona po prostu taka ma być, ma już zostać taka malutka. Może gdyby urosła, usamodzielniła się, spocząłbym w zachwycie i przestał się o nią troszczyć, chuchać i dmuchać jak teraz. Albo… może ona rośnie, tylko jakoś po swojemu?
Podobno część żydowskiej tradycji interpretuje historię Kaina i Abla inaczej niż my – jako przypowieść o dwóch stronach ludzkiej osobowości. Kain przedstawia tam siłę, to, co szlachetne i wartościowe. Abel, przeciwnie, słabość, przeciętność, kruchość i ułomność. Historia mówi o pragnieniu pozbycia się własnej słabości – że człowiek chciałby zabić w sobie słabego. Pozbyć się go, bo spowalnia marsz i przynosi wstyd. Ludzie się śmieją. To młodsze rodzeństwo zjawia się pod różnymi postaciami. Kiedy własne wyniki nie dorównują oczekiwaniom, kiedy coś w środku w żaden sposób nie chce okazać się silne, konsekwentnie nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Wtedy to przychodzi: wyprzeć, odrzucić, pokonać. Albo chociaż ukryć.
Takie to nawiedzają mnie myśli, gdy czytam u pewnego trapisty wspomnienie o kolegach z młodości, słowa znajome i bliskie: „Zaczynaliśmy razem życie, bieg na długi, bardzo długi dystans. Tempo ich na stadionie było mordercze… Biegłem więc, ze zdziwieniem spostrzegając, że zostałem prawie sam. Przystawałem i łapałem powietrze, zacząłem kuleć i wlec się. Znów przystawałem. Nawet wyciąłem sobie z leszczyny kij do podpierania. Żyję… Radość coraz łatwiejsza, radość z przeciętności. Nierozwojowej przeciętności – czyli takiej, która wie, że nie można mieć wszystkiego, a skoro nie można mieć wszystkiego – zadowala się znakiem, krótkim odsłonięciem tajemnicy, fragmentem”[1].
Tylko że fragment jest wszystkim, co możemy tutaj mieć. A mądrość jest znajdowaniem radości we fragmencie. Nie chodzi o żadne samooszukiwanie, ale o radość najprawdziwszą. Chyba że nas uwiedzie syreni głos „całości” i pobiegniemy – zostawiając za sobą młodszego brata i jego cichnące, unoszone wiatrem „Zaczekajcie na mnie!”