Płaczmy, lamentujmy po wielkiej utracie.
Błagajmy, niech nam będzie wrócona
Druga przestrzeń.
Czesław Miłosz
Tego, kto wiosną zamieszka w Malborku niby w cichym porcie, na progu lata czeka niespodzianka. Robi się gorąco i trzeba otworzyć okna. Trasą Łazienkowską ciągną konwoje ciężarówek. Miasto szumi… Chodzi się z tym szumem w uszach przez cały dzień i przy nim się zasypia, a okien zamknąć nie można, bo to grozi uduszeniem. Kiedyś byli u nas specjaliści od mierzenia hałasu. Zmierzyli i powiedzieli, że jest za głośno i niedobrze dla zdrowia. Przy otwartych oknach, bo przy zamkniętych może być. Ale właśnie zamknąć nie można, więc w słabszych momentach człowiek sobie mówi: oby do jesieni.
Najbezpieczniejszym miejscem jest wtedy kościół. Uliczny hałas nie wchodzi tam z taką swobodą jak do domu. Trochę się mityguje. A już najspokojniej robi się późną nocą albo nad ranem, o czym wiedzą ci, którzy przychodzą wtedy na adorację. Wszystko na zewnątrz cichnie, miasto milknie, chwilami wydaje się, że zupełnie zasnęło. Warto czasem zaczekać na ten moment albo dla niego wcześniej wstać.
Ale w tym wszystkim powoli zaczyna się rozumieć, że prawdziwa cisza to nie zewnętrzna, fizyczna nieobecność dźwięków. Istnieje, czy raczej może powstać inna cisza, jeżeli uda się w sobie samym otworzyć dla niej miejsce, przestrzeń wewnętrznego milczenia. Nie przychodzi to łatwo, ale po poszukiwaniu i wysiłku, jako wynik pracy i nie bardzo szybko. Wysiłku, żeby zmienić głębokie przyzwyczajenie do ciągłego przebywania na zewnątrz, to znaczy poza własnym sercem. Jest wtedy tak, jak gdyby środek ciężkości życia zaczynał się powoli przesuwać ku wnętrzu.
Wygląda na to, że cisza jest owocem walki. Zaskakujące jednak. Walki o utrzymanie równowagi między hałasem na zewnątrz a zawsze zagrożonym milczeniem serca. Bez tego, a czasem i mimo tego, rozprasza się ono, rozpada, rozmienia na drobne, w końcu zupełnie znika. Wtedy trzeba zacząć od nowa. Codziennie zaczyna się od nowa, czując, wiedząc na pewno, że nic nie jest na darmo. Buduje się, podtrzymuje, chroni tę drugą przestrzeń. Bo przecież nie jest tak, że przestępując próg monasteru, ma się ją załatwioną raz na zawsze. Jest na to całe życie, a nawet i jego nie starczy. Nie szkodzi, bo tak naprawdę nie liczy się cisza, ale Ten, który w niej mieszka.
brat jerozolimski / 17.07.2019